Moi kochani lub pewnie bardziej moje kochane… Dlaczego? Bo dziś o sukienkach. Tych wyjątkowych, jedynych i pewnie najdroższych w naszym życiu, czyli o sukniach ślubnych. Długo wahałam się czy pisać ten post, a także w jakiej formie go stworzyć. Przede wszystkim – czy podawać nazwy salonów, czy nie. Robiąc to, po raz kolejny doprowadziłabym naszego prawnika do stanu przedzawałowego, więc oficjalnie ogłaszam – nie, nie będę podawała nazw salonów, które trafiły na moją czarną listę. Podam za to te, które warto odwiedzić. Jeżeli więc jakiś bydgoski salon wymieniony nie zostanie, to macie prawo sądzić, że poniżej zjechałam go jak psa i polecam uciekać od niego jak najdalej.
Kiedy rozpoczęłam poszukiwania?
Według większości salonów za późno, czyli w październiku. Przypomnę – nasz ślub odbędzie się 21 czerwca. Dlaczego dla niektórych jest to ostateczny termin? Ponieważ sprowadzają suknie z innego kontynentu. Tak jest na przykład w salonie nr 1 czyli Mori Lee na ulicy Dworcowej. Podaję nazwę? Tak, bo nie mam im nic do zarzucenia. Ekspedientki są bardzo miłe, angażują się w proces dobierania sukienki, słuchają, potrafią doradzić. Wybór jest bardzo duży. Zakres cen niestety też. Zawsze twierdziłam, że mam drogi gust. „Moja” wybrana sukienka kosztowała ponad 6 tysięcy złotych. Budżet i czysty rozsądek nie pozwoliły mi na kupienie jej i tak skończyła się historia z tym salonem. Muszę zaznaczyć, że nie wszystkie sukienki są tam aż tak niebotycznie drogie, więc podsumowując – polecam odwiedzić.
Jak szukałam salonów?
Przede wszystkim w Internecie oraz na grupie zrzeszającej mieszkańców Bydgoszczy na Facebooku. W niektórych przypadkach odbiłam się od drzwi. Jeżeli tak jak ja macie mało czasu, sprawdźcie dwukrotnie czy interesujący Was salon istnieje. Ja pewnego razu pojechałam do salonu nr 2 na Błonie, który nie tylko był reklamowany w Internecie, ale także zachęcał witryną pełną białych sukien. Niestety w środku zastałam zdezelowany magazyn i zagubioną kobietę tłumaczącą, że nikogo tu już dłuższy czas nie było.
Czy wierzyć poleceniom?
Tak, ale najlepiej sprawdzić wszystko samemu. I tak, tylko i wyłącznie wtedy, kiedy poleca nam go inna panna młoda. Aktualnie na Facebooku jest szał na jeden z salonów. Pełno komentarzy, zachwalanie, istne szaleństwo. Pytanie tylko, kto te komentarze wrzuca? Najczęściej mężczyźni albo panie po 50. Ja nikogo nie dyskryminuję – każdy może nosić sukienki, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że te dwie grupy są wiarygodnymi klientkami (?) salonu sukien ślubnych. Najpewniej są to znajomi z jakiś biznesowych śniadań czy kolacji, którzy czas wolny spędzają na lajkowaniu siebie nawzajem w social mediach. I tutaj niestety sprawdza się moja nieufność, ponieważ odwiedziłam ów polecany salon nr 3. Po spotkaniu kontakt miał być, ale nie było. Długo czekałam na telefon i na projekt sukni, jednak nigdy się go nie doczekałam. Niesłowność to niejedyna wada tego salonu, którą opisuje większość „realnych” panien młodych, zaczęłam więc kopać głębiej. Dotarłam do jednej jedynej panny młodej, która wysłała mi zdjęcia swojej sukienki, a ta.. przyprawiła mnie o nudności i prawdziwe łzy. Ciężko jest mi opisać jak ów salon skrzywdził Bogu ducha winną kobietę.
Czyli wierzyć znajomym?
Tak, ale… No niestety znów „ale”. Do salonu nr 4 też poszłam z polecenia. Sukienki na pierwszy rzut oka nie powalają, choć był jeden plus tego salonu. Był pierwszym, w którym przymierzyłam sukienkę w swoim rozmiarze. I niestety lub może dzięki bogu tylko to. Buty i welony dostępne jako element, który miałby pomóc nam wyobrazić sobie efekt końcowy w tym wyjątkowym dniu pamiętają chyba moje dzieciństwo. Modele z długimi czubami, modne w późnych 90’, obdarte tak, jakby ktoś z nich grał w piłkę. Welony przypominały raczej 20-letnie firany i to z domu nałogowego palacza, aniżeli coś, co ktokolwiek chciałby założyć na głowę. Ogólnie czystość w salonie i samej przymierzalni pozostawia wiele do życzenia. Same sukienki – modele na manekinach poprawne, ale te, które czekały na odbiór to już inna sprawa. Przede wszystkim uważam, że sukienka, która czeka już uszyta na konkretną pannę młodą nie powinna być noszona przez 50 innych zainteresowanych. Ale dzięki przymierzeniu mogłam wyrobić sobie poniższą opinię. Gotowe sukienki były po prostu brzydkie. Kiepski dobór materiału, słabe wykończenie i krój nijaki. Ale to niestety nie był największy zarzut. No dobra, są dwa! Zacznijmy od mniejszego kalibru – znów – słowność. Właścicielka salonu obiecała mi odnalezienie i przesłanie kilku propozycji koronek do mojej sukni. Miały być w ciągu kilku dni, jednak po tygodniu dostałam jedynie link… do sklepu z materiałami. Czyli „panno młoda szukaj sobie sama”. No i pozostawiając na koniec bombę kaliber bimbalion – cena za nazwisko.
Ile kosztuje sukienka ślubna?
Odpowiedzi nie ma i nikt jej nie zna. Na stronie cen nie ma, przez telefon nikt nie udzieli Ci takiej informacji, koszt szycia to zawsze znak zapytania. Jednak jak już się pofatygujemy, to w markowym salonie wiszą kiecki z metkami, a u krawcowej trzeba się dogadać. Cena zależy od ilości materiału, od wzoru, od obecności koronek czy też kamieni, czasem od marki, rozpoznawalności salonu, ale żeby od nazwiska? Moje w Bydgoszczy jest w niektórych kręgach rozpoznawalne. Jak się ma Tatę projektanta między innymi mody ślubnej męskiej, to trzeba się liczyć z tym, że w salonach sukienek ktoś słysząc Włodarska temat pociągnie. Wśród niektórych budzi to mały niepokój, bo przecież córka krawca wychwyci każdą niedoróbkę. Wśród innych, i to mnie właśnie spotkało w opisywanym salonie nr 4, budzi zwyczajną chciwość. Zostałam do niego umówiona jako „ta córka Włodarskiego”, nie miałam na to zbyt dużego wpływu, tak po prostu wyszło. I skończyło się to kuriozalną sytuacją. Orientuję się, że salon ten cennik ma nieznany, każda sukienka wyceniana jest indywidualnie, jednak są to kwoty w zakresie 2-2,5 tysiąca złotych. I tego się spodziewałam pytając o cenę potencjalnej sukienki. Odpowiedź właścicielki podsumowuje to miejsce „Dla Pani? Mhm… Dla Pani to myślę około 3 i pół tysiąca”.
Ile trzeba odwiedzić salonów, by znaleźć tę jedyną?
W przypadku mojej przyjaciółki magiczna cyfra to 3, w moim pewnie zero, ponieważ takiej nie znalazłam i zdecydowałam się na szycie całkowicie swojego projektu. Ale ile faktycznie odwiedziłam? Były jeszcze salon Amber Chodkiewicza i dwa (Emily i Laura) na Świętojańskiej – wszystkie poprawne, z różnym asortymentem, które pozwoliły mi na określenie potencjalnych wzorów i wykluczenie modeli nieakceptowalnych. Więc mamy ich już 7. Na początku mojej drogi wymyśliłam sobie, że suknia będzie szampańska i satynowa (dodam – taka nie będzie). Szukając właśnie takiej, zazwyczaj odbijałam się od drzwi, ciężko jest je znaleźć, ale czasem się udaje. Udało się w salonie 8 czyli Boutique Ślubny na Poznańskiej, dodam był to jedyny salon, w którym zaproponowano mojej Mamie (towarzyszącej mi w tych poszukiwaniach) cokolwiek do picia. Zaś w numerze 9… Powiem tak: kolejny na czarnej liście. W tym salonie dowiedziałam się o sobie dwóch rzeczy: a. jestem gruba, b. mam beznadziejny gust. A sprawa wyglądała następująco… Na ich stronie aż błyszczało od satyny, różne modele, kroje – istny raj. Szłam tam więc pewnie, szczęśliwa, że tutaj na pewno znajdę suknię. Mama nastawiona, że to „to” miejsce, wbiegła do salonu i zadowolona szybko ściągnęła płaszcz i usadowiła się wygodnie na krzesełku, by podziwiać swoją ukochaną córcię w ciężkich satynach. Niestety. Na moją prośbę pokazania nam cudnych sukienek ze strony internetowej, usłyszałam: „satyna, nikt już tego nie szyje, jest niemodna”. Obróciłam się jednak niepewnie wokół własnej osi i wskazałam, że przecież widzę tutaj kilka modeli, które mogłabym przymierzyć. Niestety usłyszałam, że to pojedyncze modele i, no cóż.. nie w moim rozmiarze. Wzrok Pani ekspedientki – bez komentarza, szybkość ubierania płaszcza przez moją Mamę – bezcenna.
Znikąd nadziei, czyli gdzie w takim razie się udać po sukienkę?
Odpowiedź nie jest prosta i brzmi „to zależy”. Podałam Wam już kilka propozycji, a teraz top 2. Jeżeli szukacie bardzo dobrze wykonanej, klasycznej sukienki, uszytej przez krawcowe z długoletnim doświadczeniem i w naprawdę przystępnej cenie, to polecam salon Dominika na ulicy Dworcowej, a dokładnie ich siedzibę główną w Inowrocławiu. To miejsce polecam pannom młodym dbającym o szczegóły, własny budżet, ale chcącym poruszać się w obszarze bieli i ivory. Jeżeli zaś poszukujecie sukienek z nietypowymi koronkami, haftowanymi ptakami, kolorowymi tiulami to zapraszam w miejsce, gdzie aktualnie szyje się moja idealna suknia ślubna, czyli do Studia Mody Deja w Toruniu. Nie bójcie się, nie musicie jechać tam od razu, wystarczy wycieczka na Kapuściska, gdzie dosłownie siostrzany salon – Celebride prowadzi siostra Pani Asi – właścicielki studia z Torunia. To miejsce, które od razu pokocha każda panna młoda, która chce po prostu czegoś innego.
Jak wygląda proces szycia sukienki?
Opiszę go Wam być może już po pierwszej przymiarce. Ona przede mną już w kwietniu. Mam nadzieję, że na razie chociaż trochę Wam pomogłam!